Amerykański psycholog Dan Gilbert, który od lat prowadzi badania nad szczęściem, doszedł do wniosku, że my tak naprawdę nie bardzo wiemy, co jest dla nas dobre. Nie potrafimy tego zdiagnozować. I w związku z tym często decydujemy się na coś, co na dłuższą metę nas unieszczęśliwia, bo jesteśmy wielorako uwarunkowani - konstytucją biologiczną, przeszłością, tym, że ogromna część procesów psychicznych jest nieświadoma, że żyjemy w kulturze, która stawia nam określone wymagania, itd. I co z tym fantem zrobić? - Ja bym powiedział, że na szczęście, w przeciwieństwie do zwierząt, mamy jednak pewien margines, który pozwala nam zdecydować, jak chcemy żyć. Sęp nie zje sałaty, a wieloryb grochówki, bo natura mówi im dokładnie, jak mają się odżywiać, ale człowiek może jeść albo to, co mu najbardziej smakuje, albo może pójść do dietetyka, albo z powodów etycznych zostać weganinem itd. Chcę przez to powiedzieć, że miłość to nie jest tylko coś, co nam się przydarza, coś, czego doznajemy, co przynależy do sfery uczuć. Nie? - Ja bym nawet powiedział, że miłość w ogóle nie ma tak wiele wspólnego z uczuciami. Uczucia stanowią paliwo, są warunkiem koniecznym miłości, bo trudno sobie wyobrazić, że będzie pani kochała kogoś, kto panią odstręcza, czy kogoś, kto się pani nie podoba. Coś musi panią chwycić za serce, ale uczucia same w sobie nie wystarczą. Nie da się na nich zbudować czegoś trwałego. Mówi się, że faza zakochania, tego "porwania", dzięki któremu wszystko jakby samo się dzieje, trwa od dwóch do czterech lat. To wiadomo, ale potem to uniesienie ustępuje miejsca chyba innym uczuciom - bliskości, przywiązaniu, przyjaźni, lojalności? - Tylko żeby te inne uczucia "weszły" i dalej wiązały się z miłością, musi pani trochę popracować.